Kolonijny tandem

Karolina Tatarzyńska

Od pięciu lat Hania nie widzi. A mimo to jeździ na rowerze, wspina się i trenuje pływanie. Na co dzień pomaga jej rodzina. Ale marzeniem dziewczynki był samodzielny wyjazd na kolonie. Bez rodziców i siostry. Zamiast nich Haneczka miała osobistą wolontariuszkę.

Pierwsze objawy, że coś się dzieje ze wzrokiem Hani, pojawiły się na początku szkoły, przy nauce pisania. Z dnia na dzień haneczkowe literki robiły się coraz bardziej koślawe. Przyczyna wyszła na jaw podczas rezonansu magnetycznego, na który Hania została skierowana z powodu niedoczynności przysadki mózgowej.

– To była poważna sprawa, bo po tym badaniu lekarze mieli stwierdzić, czy dostanę hormon wzrostu. A okazało się, że mam guza i za trzy dni pojechałam na operację. Gdy się z niej wybudziłam, to widziałam tylko światło i nic więcej – wspomina Hania. Operacja uratowała jej życie, ale guz tak mocno uszkodził nerwy wzrokowe, że kilka dni później dziewczynka całkowicie straciła wzrok.

Wtedy była pierwszoklasistką, a dziś uczy się w VI klasie szkoły dla dzieci słabowidzących i niewidomych. Tych drugich uczniów jest zdecydowanie mniej, bo zaledwie kilkoro we wszystkich rocznikach podstawówki. A wśród nich Hania. Na szczęście, utrata wzroku nie poszła w parze z porzuceniem sportowego ducha. Bo od wczesnego dzieciństwa Haneczka uwielbiała przeróżne aktywności: łyżwy, rolki, rower.

Hania z wolontariuszką Karoliną

– Od zawsze lubiłam też pluskać się w wodzie. Jak byłam w przedszkolu, to chodziliśmy z tatą na Falę (łódzki aquapark – przyp. red). Bardziej dla zabawy, a nie po to, żeby pływać – komentuje. Po operacji basen okazał się idealnym miejscem dla niewidomej dziewczynki lubiącej aktywne życie. Obecnie trenuje ona pływanie aż trzy razy w tygodniu w klubie pływackim dla osób z niepełnosprawnością.

Początkowo startowała prosto z wody, ale teraz już sama skacze ze słupka. Zdarza się, że zboczy na torze. Dlatego stara się trzymać blisko liny. Najbardziej lubi pływać kraulem. Szczerze przyznaje, że to z powodu efektów. – Na grzbiecie idzie mi dużo wolniej, a kraulem mogę przepłynąć 50 m w minutę i siedem sekund – opowiada. W połowie kwietnia wzięła udział w Mistrzostwach Polski. I już szykuje się na kolejne zawody.

Stępem i na rowerze

Przed operacją kochała jeszcze rolki i łyżwy, ale gdy straciła wzrok, to zamieniła je na parki linowe i ścianki wspinaczkowe. Bo na lodowisku i podczas jazdy na rolkach potrzebuje asekuracji. Zwykle w tej roli obstawiony zostaje jej tata. Razem jeżdżą też na rowerowe wycieczki po okolicy albo na zakupy. W typowym tandemie osoba niewidoma siedzi z tyłu i trudno pogadać w czasie jazdy, bo odległość między rowerzystami jest zbyt duża. Dlatego rodzice wyszukali w internecie HugBike z Włoch, czyli taki tandem, na którym to Hania siedzi z przodu, a tata tuż za nią i manewruje bardzo długą kierownicą.

Zimą chodzili całą rodziną na lekcje narciarstwa biegowego na specjalnych torach. Przez jakiś czas Hania uczyła się także jeździć konno, a ta pasja z kolei zrodziła się z hipoterapii. Doszła do momentu, w którym umiała już sama prowadzić konia, zwykle stępem, a czasami kłusem czy nawet galopem. – Ale w galopie to już się trochę bałam – przyznaje Hania.

Od czasu operacji przez kilka lat wyjeżdżała na wakacje tylko z rodziną. A bardzo chciała się sprawdzić na koloniach. Dlatego dołączyła do tych organizowanych w Programie OKNO*.

– Hanię poznałam kilka lat wcześniej. Wiedziałam, że samodzielny wyjazd na kolonie, bez rodziców i siostry, jest jej marzeniem. Ale nie miałam pojęcia, jak Hania odnajdzie się na zajęciach, w których uczestniczą nie tylko nasi podopieczni, lecz także zupełnie zdrowe dzieci. Wtedy Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes fundacji, wpadła na pomysł, by przydzielić jej osobistą wolontariuszkę. O wsparcie poprosiła 17-letnią Karolinę, która jest z nami związana od lat – opowiada Małgorzata Kania, dyrektor ds. oddziałów onkologicznych i wolontariatu.

„Zobaczyć” rękami

Karolina ma 17 lat i uczy się w jednym z łódzkich liceów. Od 10 lat uczestniczy w fundacyjnych programach. Kiedyś to ona potrzebowała wsparcia, a teraz daje je młodszym dzieciom. Gdy po raz pierwszy wysłaliśmy ją na kolonie, miała 12 lat. Czyli tyle samo, ile teraz ma Hania.

Dziewczyny poznały się na spotkaniu zapoznawczym w Łodzi, a później wyruszyły razem do zamku w Kliczkowie. Karolka zamieszkała z Hanią w pokoju, choć – jak mówi – wcale nie była jej tam aż tak bardzo potrzebna. – Na początku było trochę sztywno, ale się rozkręciłyśmy i potrafiłyśmy się nieźle razem pośmiać – komentuje Hania. – Myślałam, że będę pomagać jej w codziennych czynnościach. A ona bardzo mnie zaskoczyła swoją samodzielnością. Bez problemu radziła sobie z myciem, rozpoznawała większość swoich ubrań i sama je sobie wybierała. Tylko czasami zapytała mnie dla pewności, jaki kolor ma np. bluzka. A poza tym prawie wszystko poznawała po dotyku – opowiada Karolina.

Hania z Karoliną na spacerze

Za to podczas przemieszczania się po ośrodku i na stołówce wsparcie Karoliny okazało się bardzo przydatne. Mogła prowadzić młodszą koleżankę za rękę, ostrzegać przed schodami i progami, prezentować menu i pomagać przy nakładaniu posiłków: – Hania świetnie zapamiętywała konkretne miejsca. Chciała, żebym je nazywała. Wtedy mogła skojarzyć, że np. dziwne schody mają ileś tam stopni.

Opiekunka towarzyszyła Haneczce także podczas zajęć. Gdy walczyły na miecze z pianki, Karolina miała za zadanie nie tylko się bronić, ale też cały czas mówić, żeby Hania mogła zlokalizować, skąd dochodzi głos. – Za każdym razem mnie pokonywała – śmieje się Karolina. I przyznaje, że te 10 dni w roli wolontariuszki było dla niej bardzo pouczającym doświadczeniem: – Początkowo trochę się spięłam, bo podeszłam do zadania bardzo odpowiedzialnie. A odpowiedzialność bywa męcząca. Zwłaszcza że nigdy wcześniej nie miałam kontaktu z osobą niewidomą. Trochę się obawiałam, bo nie wiedziałam, z czym to się je. Przeżyłam sporo zaskoczeń. Początkowo myślałam, że zwroty typu „do zobaczenia” mogą być dla Hani niewłaściwe. Ale okazało się, że Hania sama często pyta „Czy mogę to zobaczyć?”, co oznacza, że chce czegoś dotknąć i „obejrzeć” rękami.

Bajkowy świat

Właściwie to nie dziwi nas, że dziewczyny tak świetnie współpracowały, bo obie są równie wysportowane. Tak więc Karolina dobrze rozumie miłość Hani do aktywnego życia. Sama też nie umie usiedzieć w miejscu. Jeździ na rolkach, robi zdjęcia i trenuje jazdą konną. A przede wszystkim wie, jak dogadać się z młodszymi dziećmi. Sześć lat temu po wizycie w Tuli Luli namówiła rodziców, by zostali rodziną zastępczą dla opuszczonego maluszka. I wracała do tematu tak długo, aż uznali, że ma rację. Od ponad pięciu lat są rodziną specjalistyczną dla dwóch braci: Daniela i Kacpra. Nikt nie potrafi się z nimi tak świetnie bawić w chowanego jak starsza siostra.

– Karolina potraktowała swoją rolę na koloniach bardzo poważnie. Może nawet za bardzo, co chwilami bywało dla niej stresujące. Czuła na sobie ciężar odpowiedzialności za młodszą koleżankę, do tego niewidomą. Z jej pomocą Hania świetnie dała sobie radę i mogła uczestniczyć we wszystkich zajęciach.

Największe obawy budził w niej finałowy bal na zamku. Wszystkie dzieci przygotowują się do niego cały dzień, ćwicząc na próbach poloneza, prawie jak przed studniówką. Niektórzy chłopcy zapraszają nawet osobiście dziewczyny, żeby poszły razem z nimi. Hania wcale nie zamierzała tam iść. Planowała pójść ze mną na basen. Ale przyszedł po nią kolega, z fundacją wcale niezwiązany, i zaprowadził ją do samego zamku. Dzięki niemu przełamała lęk i bawiła się razem z innymi dziećmi – mówi Małgosia Kania.

A kolonie tak bardzo spodobały się Hani, że w tym roku też pojedzie i to już bez wsparcia wolontariuszki. – Miałam wrażenie, że jestem w innym świecie. Wszystko tam było bajkowe – zachwyca się Hania.

Hania pojechała na swoje wymarzone kolonie razem 8 innych dzieci, które pokonały nowotwór. Jako jedyna – zgodnie ze swoim życzeniem – uczestniczyła w wyjeździe bez swoich rodziców. Ponieważ codziennie musi przyjmować zastrzyki, nie mogła wyjechać na zwyczajne kolonie. W Gajuszowym turnusie uczestniczy lekarz, więc kwestie medyczne nam nie straszne. Jest też psycholog i animatorzy, którzy dbają o dobre nastroje.

*Program dla dzieci, które pokonały nowotwór, prowadzony przez Fundację Gajusz od 2019 r.